Święta już za kilka godzin, więc czas na kolejny wpis.. taki pasujący do sytuacji :P Miał być troszkę wcześniej i zdecydowanie inaczej wyglądać, ale.. rzeczywistość zweryfikowała jak zwykle i wyszło zupełnie co innego.
Okres przedświąteczny to przeważnie wielka pogoń zakupowa i masę przygotowań.. po to, aby siedzieć przez dwa dni przy stole i zajadać się potrawami, których mamy już serdecznie dosyć, bo jak chciało się ich skosztować w czasie przygotowań, to nie było można.. a potem, jak już można, to ma się serdecznie dość wciskania na siłę tego jedzenia, bo przecież trzeba, żeby się nie zmarnowało.. i tak każde święta. Ehhh.. trochę sobie ponarzekałam.. ale mimo wszystko akurat święta Bożego Narodzenia zawsze jakoś tak mnie napawają optymizmem.. choinka, blask światełek, zapach świerku i goździków, grono najbliższych osób.. najlepiej jeszcze zimno i mroźno ze szczyptą śniegu. Ehh.. a tegoroczne to już w ogóle.. takie pierwsze wspólnie z naszym Robaczkiem poza brzuszkiem :D oczywiście nastawiłam się jak to będzie fajny i przyjemny czas przygotowań, a potem same święta spędzimy razem w świetnych humorach i pełni pozytywnej energii :P
Taaa.. kolejne naiwne wyobrażenia.. przecież z Hajnidkiem to nie przejdzie.. mogłam się tego spodziewać.. no ale wymyśliłam sobie, że skoro nasze małe Robaczątko jest z nami, to warto Wigilię spędzić w domu i po swojemu w gronie najbliższych, czyli Wielbuond, Robaczek, nasza kotka i oczywiście ja :) Myślałam sobie mamy kupę czasu na dopieszczenie wszystkiego, a dodatkowo we dwójkę przygotujemy wszystko dwa razy szybkiej. Chciałam aby moi mężczyźni byli zachwyceni daniami, aby się coś znalazło, co mój małżonek uwielbia, ale też aby nasze Maleństwo mogło tego spróbować i było smaczniejsze od mamusinego mleka. Dość wysoko postawiłam sobie poprzeczkę.. w końcu chciałam przebić teściową i własne mleko.. czy się udało.. nie wiem.. dowiem się za kilka godzin, jak siądziemy przy wigilijnym stole.
Bądź co bądź, rzeczywistość przebiła nawet moje najśmielsze oczekiwania dotyczące samego procesu przygotowawczego do świętowania. Dziecię stało się jak Hajnidek do potęgi n-tej.. nie dość, że ząbkuje, to okazuje się, że próbują przebić się aż cztery zęby! Czy jest to możliwe, a może tylko mi się śni. NIE, niestety to prawda.. trzy czwórki: dziąsła jak bańki - wielkie i czerwone gule.. do tego przy jednej olbrzymi krwiak, więc jak się ząb przebije to z wielkim hukiem z dodatkiem krwi. Co tam.. trochę dramatycznie musi być.. w końcu ten typ tak ma od samego urodzenia.. no ale aby tego było mało, dodatkowo jedna trójka też postanowiła, że wyjdzie wcześniej.. a to już oznacza katastrofę.. jak wiadomo kły lubią być problematyczne.
Od tygodnia więc mamy burzę w piorunami w domu. Robaczek gorączkuje niemiłosiernie, co uda się choć trochę ujarzmić gorączkę, to znów wzrasta i tak w kółko. Dodatkowo w bonusie dostaliśmy biegunkę, wymioty, które kilkakrotnie wylądowały na mnie, co bym fizycznie doświadczyła cierpień Dziecięcia.. a do tego, co by za lekko nie było, dostała się infekcja gardła. :(
Robaczek co zawsze był chustowy i chętny do motania, teraz po prostu hejtuje chustę na maksa.. nosić w chuście nie, leżeć nie, siedzieć nie i chodzić też nie.. ale ogólnie weź na ręce, a jak już jest na rękach to się wyrywa i nie chce. Jeść też nie, pić nie.. ale mleko mamusine najlepiej przez 24h przy buzi.. rany jestem już tak wydojona, że chyba inne soki ze mnie też wypija. Dziecię ma 11 miesięcy, a wyciąga więcej niż w wieku 11 tygodni. Śpiący jest, ale spać nie pójdzie.. a jak już zaśnie to budzi się z wielkim rykiem, jakby ze skóry obdzierali.
Co to znaczy dla przygotowań świątecznych? Nic innego, jak mozolne motanie się ze wszystkim.. aaaaa ratunku.. myślałam sobie: " chuj bombki strzelił, świąt nie będzie.." No bo przecież nie damy rady.. przy tym dziecku trzeba mieć nerwy ze stali i głuchotę postępującą w błyskawiczny sposób.. Oczywiście wymienialiśmy się z Wielbuondem pracami.. ktoś w rezultacie wciąż musiał zajmować się Pierworodnym, bo byłaby klęska.. niestety wciąż ta sama osoba przy takim Hajnidku mogłaby nie dać rady.. dla zdrowia psychicznego lepiej było robić sobie przerwy w opiece i relaksować się w kuchni przy pracach kulinarnych.. w rezultacie miałam wrażenie, że grzebiemy się jak muchy w smole i nie damy rady zdążyć.. na szczęście chyba się udało.. na poranek wigilijny zostało tylko ubranie choinki i zapakowanie prezentów.. uznaję więc robotę za wykonaną i po przebudzeniu oddam się błogiemu oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę i świętowaniu :D oczywiście na ile nasze cierpiące małe Muszyniątko na to pozwoli.
Na koniec życzę WAM przede wszystkim spędzenia tych świąt w gronie najbliższych, dużo uśmiechu i ciepła, iście świątecznej atmosfery.. smacznych potraw, no i może choć skromnych prezentów :P a dla mam high need baby, aby dzieciaczki były choć przez ten jeden wieczór aniołkami low need :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz